W końcu, po dwóch latach znowu wróciliśmy na pole namiotowe Marigold w Mirowie. Ale nie sami, bo my tam co jakiś czas jesteśmy, ale z naszymi przyjaciółmi tańczącymi swinga w szkole Lindy Hop Szczecin. Tradycji stało się zadość więc w sobotę ruszyliśmy na wycieczkę pieszą po pobliskich karpatach moryńskich, jak niektórzy na nie mówią.
Patrząc jednak po miejscach które przeszliśmy, bardziej pasowałaby nazwa połonin bieszczadzkich.
Zdobycie tego pagórka jak widać nie sprawiło problemu, a odpoczynek na nim z takim widokiem, to sama przyjemność.
Mały skrócik, no bo wiadomo, że wycieczka bez skrótu, to nie wycieczka.
Po południu wróciliśmy na pole namiotowe, gdzie czekała nas kolejna część integracji, czyli Flip Cupy, ognisko i przede wszystkim pyszne jedzenie robione przez gospodarza Pawła. Jedzenie jest tak dobre, że nie trzeba nikogo namawiać, aby stawił się punktualnie na posiłku. Wszyscy gonią na posiłki z zaciekawieniem, co tym razem będzie pysznego.
W niedzielę zwykle robiliśmy nic, a tym razem nasza grupa podzieliła się na dwie i jedni poszli na robienie nic nad jezioro, no dobra pływali też na SUPach, a my pojechaliśmy na wycieczkę rowerową w kierunku Gozdowic.
Kawałek przejechaliśmy odcinkiem Trasy Pojezierzy Zachodnich, a następnie uciekliśmy z niej w bok w kierunku Skotnicy, aby poszukać innej drogi na wprost do Gozdowic.
Widoki były piękne, choć nie zawsze było łatwo.
Droga przy Skotnicy jest na niektórych odcinkach dość mocno zapiaszczona.
Zjazd w kierunku doliny rzeki Słubii.
Tutaj zrobiliśmy mały podział grupy na pół i osoby na wąskich oponach pojechały asfaltem, a my lasem co by wybiegać Korbę zanim na dobre wjedziemy na asfalty.
Spotkaliśmy się znowu przy promie w Gozdowicach, gdzie przyjechaliśmy niemal o tej samej porze. Szybka przeprawa na drugą stronę i pojechaliśmy na lody do Zollbrucke.
Szlak Odra-Nysa. Niezwykle piękny, ale taż jednostajny, więc po kilkudziesięciu km nieco nudny.
Na nasze szczęście do mostu, a w zasadzie mostów było tylko kilka.
Wracamy na nasza stronę.
Jeszcze tylko grupowe zdjęcie. Kolejne w pełnym składzie razem ze mną „zrobiła” nam siedząca obok kobieta, znaczy się tak jej się wydawało, że je zrobiła 😉
Dalej podążyliśmy Trasą Pojezierzy Zachodnich by za Przyjezierzem zjechać w kierunku Mirowa.
Ostatnie zdjęcie grupowe.
Po około 50 km wróciliśmy na pole namiotowe tym samym kończąc nasz biwak. Mamy w planie, aby wrócić tutaj za pół roku i przespać się zimą w jurcie, co dla większości będzie nowym, niezwykłym doświadczeniem. Ale tutaj wraca się z wielu powodów. Jednym z nich są gospodarze – Agnieszka i Paweł – dzięki którym czujemy się tu jak w domu, a kolejnym jedzenie które dla nas robią. Kto jeszcze tutaj nie jadł, musi koniecznie odwiedzić to miejsce, koniecznie z wyżywieniem.
Nie, to nie była reklama, to był mój obowiązek aby to napisać!
Najnowsze komentarze