Początki festiwalu literackiego w Świdwinie sięgają 1970 r. co oznacza że jest on jednym z najstarszych, o ile nie najstarszym w Polsce. W końcu udało się go odwiedzić, a przy okazji spotkać kilku starych znajomych 🙂
Więcej o samym festiwalu znajdziecie tutaj: https://literackiswidwin.pl/
Zaczęliśmy od sobotnich zajęć jogi, a po nich pojechaliśmy rowerami nad pobliskie j. Bukowiec, co by trochę zmęczyć Korbę, aby lepiej jej się spało na prezentacjach 🙂
Po wschodniej stronie jeziora jest ośrodek z molo i plażą niestrzeżoną.
I sporo miejsca na hamakowanie. Wanda hamakowała a Korba się kąpała 🙂
Żeby nie było że robiliśmy nic, postanowiliśmy objechać jezioro dookoła.
Jeszcze widok z drugiej strony jeziora.
Po drodze jeszcze zaliczyliśmy stary cmentarz żydowski.
Popołudnie i wieczór spędziliśmy już na festiwalu podczas prezentacji i to była dobra decyzja. Pogoda nie na rower ani inne aktywności, a program festiwalu zachęcający. Co fajne pomiędzy prezentacjami były godzinne przerwy, choć czasem się skracały do półgodzinnych, ale zawsze był czas aby coś zjeść, tudzież porozmawiać ze znajomymi.
W niedzielę znowu joga, potem spacer do parku i wróciliśmy na zamek na prezentacje.
Za to w parku odkryliśmy hodowlaną odmianę czarnego bzu 🙂
Fajna impreza, bardzo dobrze zorganizowana. Część prezentacji była na podzamczu, część na dziedzińcu, a jak zrobiło się chłodno to i w środku w czytelni. Tylko zainteresowanych jakby niewielu, szczególnie na tych pierwszych prezentacjach. A szkoda bo tak fajna impreza zasługuje na większa publikę. No ale to nie koncert disco polo z ogniskiem i kiełbaskami, grupa docelowa raczej niszowa, więc niestety jest jak jest. My tu jeszcze nie raz wrócimy 🙂
Najnowsze komentarze