Opuszczamy Sewillę, by kolejnymi szlakami dotrzeć do Cordoby, kolejnego etapu naszej wyprawy.
Na początku wzdłuż kanału po dość dobrze utwardzonej drodze.
Momentami bardzo malowniczej.
Alcala de Guadaira, choć przez moment wydawało nam się że przez pomyłkę wylądowaliśmy w Maroko.
Ślady torów kolejowych na starym moście, no to chyba jedziemy w dobrym kierunku.
Nasz szlak w kierunku Carmony, jak się okazuje jest szlakiem końskim, więc o asfalcie możemy raczej zapomnieć 🙂
Jednakże jest bardzo urokliwy, cisza, spokój i żadnych samochodów.
Tylko noclegu szukaliśmy do ostatniej chwili aby nieco nadgonić, a po ciemku był to dość spory problem. Udało się schować na polu za jakimiś krzakami. Za to po raz któryś okazuje się, że szpilki do namiotu, to można było zostawić w domu 🙂
Rankiem ruszamy w kierunku Carmony.
Zwiedzamy zamek.
Widok z niego na miasto.
A Wanda na rynku odnajduje smak z dzieciństwa – zielony groszek 🙂
Kościół św Piotra.
Jadąc dalej w kierunku Marcheny opuszczamy już szlak koński, choć tamtędy zrobiłem tracking z przekonaniem że to szlak rowerowy i lecimy asfaltem, chociaż lecimy to zbyt dużo powiedziane, trwa niesamowita walka z „wmordewind”, który wymęczył nas okrutnie. na całe szczęście że od Marcheny zmieniamy kurs.
Drogami gruntowymi jedziemy w kierunku Fuentes de Andalucia, gdyby nie było tutaj żadnej roślinności, można by się poczuć jak na prawdziwej pustyni, a miasteczko na horyzoncie wziąć za fatamorganę.
Hiszpańska ceramika jest widoczna niemal na każdym kroku.
Hiszpańskie kościoły, na ogół bardzo stare, albo przynajmniej tak wyglądające, to zawsze ciekawe miejsca do odwiedzenia.
Dalej w kierunku Ecija.
Czasami nowo budowaną drogą (ciekawe czy położą także asfalt), a czasami przyszłą drogą rowerową.
I znowu łapiemy się na tym samym, zamiast nocować jak były fajne miejsca jedziemy o godzinę za długo i jest problem, wszędzie tylko te gaje oliwne, jeden przy drugim. Więc znajdujemy lokum na dużym gruntowym parkingu za stacją benzynową, jemy kolację, bierzemy prysznic i kładziemy się do śpiworków. Aż tu nagle Policja, przyjechali sprawdzić co to za dziwadła zamierzają tu spać. Oni po angielsku tyle co my po hiszpańsku, ale znajdujemy wspólny język, że my w podróży i tylko na jedną noc, uśmiechnięci i wyluzowani Policjanci nie widzą w tym problemu, ale gdybyśmy mieli jakikolwiek problem mamy dzwonić na Policję, ciekawe, czy jakbyśmy zgłodnieli to także? 😉
W końcu, kilka km przed Eciją zaczyna się kolejny szlak rowerowym który zaprowadzi nas do Cordoby.
Zapowiada się całkiem nieźle.
Choć czasami przypomina ścieżkę dla pieszych.
Przejeżdżając przez Eciję, nie sposób zatrzymać się na dłużej, bo to miasto pełne atrakcji jest.
Pięknych kościołów.
Zabytkowych budynków.
Ooo, i nasi tu są 🙂
Z Eciji wyjeżdżamy starym mostem kolejowym.
A nasz szlak jest bardzo zróżnicowany, nawierzchnia z reguły jest szutrowa.
Czasem troszkę zarośnięta, co jest szczególnie uciążliwe dla osób mających założone sakwy na przednim kole.
A czasami wygląda jakby go kiedyś zbudowano i o nim zapomniano.
Czasami zarasta nawet droga.
I jak już człowiek zaczyna narzekać, że co to jest, że bez sensu, to znikąd wyrasta nam miejsce odpoczynku z basenem!!! I od razu zmienia się nastrój 🙂
A potem wracamy do szutrowej rzeczywistości.
Choć co jakiś czas, dla poprawienia naszego morale trafiają się odcinki asfaltowe.
Są także, co akurat bardzo ważne specjalne miejsca, gdzie można uzupełnić wodę.
Chwila nieuwagi i lądujesz w ostach, ciekawe jak długo ta droga będzie jeszcze przejezdna 😉
Krajobrazy w porównaniu z poprzednimi może nie są najpiękniejsze, ale jest w nich pewna harmonia i spokój.
Końcowy odcinek, to zjazd wyboistym single trackiem, gdzie przycinam dętkę i na wjeździe do Cordoby będzie czekać mnie jej zmiana.
Szlak po tej linii kolejowej liczący około 65 km długości (od momentu gdy się zaczął przed Eciją do Cordoby) jest mocno zróżnicowany, to taka huśtawka nastrojów, raz jest super, dwa razy nie jest, niby nic specjalnego jednakże jedzie się nim bardzo przyjemnie 🙂
Cordoba: droga rowerowa, palmy, pomarańcze. 🙂
Udajemy się na camping, który kosztuje nas około 25Euro!!! Ceny większe niż w Niemczech, a standard raczej gorszy.
Wieczorem znajdujemy sobie odpowiedni lokal na kolację.
Jeszcze krótkie nocne zwiedzanie.
Wracamy i kładziemy się spać, by z samego rana zwiedzić Mezquito – przebudowany na katedrę meczet, jedna z najwspanialszych dzieł islamskiej architektury, którą chrześcijanie zniszczyli po zdobyciu przez nich Kordoby. Wanda wynajduje gdzieś informację, że codziennie między 8-9 jest darmowe zwiedzanie.
Na obszarze 179/128 metrów znajduje się 850 takich kolumn połączonych półkolistymi łukami.
Następnie trafiamy do muzeum Flamenco.
Podczas naszej obecności w Cordobie trwa fiesta de los patios, podczas której można podziwiać przystrojone kwiatami podwórza.
Jeszcze obowiązkowo muzeum corridy.
I wracamy na ulice miasteczka na fiestę.
A potem wracamy na camping, zwijamy graty i lecimy dalej w kierunku Jaen.
Najnowsze komentarze