Po Drawieńskim Parku Narodowym

Kolejny weekend pod namiotem. Tym razem bez Alaski, która leczy rozciętą poduszkę w tylnej łapce i Wandy, która leniuchuje razem z nią w domu 🙂 ale za to ze Zbyszkiem, co oznaczało, że z lasu w ten weekend nie wyjedziemy 😉

W piątkowy wieczór docieram z Grelusem pociągiem do stacji Podlesiec, a potem ciśniemy w okolice wsi Hutniki, gdzie już czeka na nas Zbyszek. Namioty, ognisko i lekki chłód, miało być plus dwa, a tym razem zapowiada się że będzie dwa, ale z minusem.

W zasadzie miałem jechać na jedną noc, ale można było się spodziewać że chłopaki mnie wcześniej do domu nie puszczą, więc wziąłem normalny śpiwór, ale po ubraniu ciepłych kaleson, dwóch par skarpet, bluzy, czapki i rękawiczek było mi dostatecznie ciepło, aby się wyspać 🙂

Mina zadowolonego Zbyszka z samego rana.

Nawet Wojtek się wygrelusił z namiotu aby zrobić sobie śniadanie.

Grelus potrzebował nóżki do fata i znalazł sobie idealną w lesie 🙂

Mówię do nich, że jedziemy drogą którą nie ma na mapie, na co otrzymuję odpowiedź, że dzisiaj na swojej mapie to ja drogi już nie zobaczę. No cóż, zapowiadał się niezły tour po bunkrach wzdłuż Drawy 🙂

Drawa, bunkry, Drawa, bunkry i tak na zmianę.

Trochę jedziemy, trochę idziemy, i też cały czas na zmianę 🙂

Patrz jaka fajna.

Jakie piękne ma oczy 😉

W Łęczynie przekraczamy Mierzęcką Strugę, a tymczasem ktoś tam sobie odbudowuje Pałac.

Ruiny poniemieckiego cmentarza w Łęczynie.

Nie wiem ile bunkrów zwiedziliśmy, ale było ich sporo.

Jeden był nawet specjalnie oznaczony.

Stare Osieczno znajduje się na granicy w Województwem Wielkopolskim. Wpadliśmy tam na chwilę do zaznaczonej na mapie knajpy, ale jak to często bywa, knajpa była tylko na mapie.

Wracamy przez miejscowość na traking, by na skraju cmentarza odnaleźć kolejny… bunkier.

Ale go ukryli.

Patrząc na godzinę i ilość przebytych km stwierdzamy, że idziemy na rekord. Dobija 15:00, a my ciągle daleko od Głuska.

Kamień Pamięci Ofiar I wojny światowej.

Koło wodne w ruinach młyna przy Suchej.

Jeszcze meldujemy się w siedzibie DPNu, gdzie kupujemy bilety do parku i opłacamy nocleg na polu namiotowym i ruszamy dalej wzdłuż Drawy.

Jak tylko dojechaliśmy do miejsca biwakowania Pstrąg zaczęło padać. Na nasze szczęście była duża wiata, więc wieczór choć nie przy ognisku minął równie wesoło.

Z rana ruszamy dalej.

Kierujemy się czerwonym szlakiem.

W Moczelach spotykamy Fionę. Ma dziewczyna czym oddychać 🙂

Ideał kobiety według co po niektórych 😉

Patrząc na tempo i nasze możliwości odbijamy od Drawy i opuszczając powoli DPN kierujemy się w kierunku Bierzwnika.

No i są w końcu jakieś atrakcje, pierwsza poniżej jeziora Świnki.

Chłopaki przejechali, a ja zmoczyłem buta. Mówili, że jest twardo, jedź na wprost 🙂

Drugi był Grelus, który umył sobie stopę w śmierdzącym zgniłym jajem bajorku.

Piękna droga. Idealna na fata 🙂

Gdy Zbychu testował fata, Grelus wykręcał skarpety.

Do trzech razy sztuka. My zrobiliśmy to z rozpędu, a Zbyszek się za bardzo czaił. Było nas trzech, każdego spotkał dziś pech 🙂

Mieliśmy wracać z Bierzwnika, ale droga do niego przez długi czas prowadziła po otwartym terenie, co przy dzisiejszym mocnym wietrze nie byłoby najmilsze, więc Grelus szybciutko rysuje trasę przez las do następnej stacji.

Około 13:00 zaczęło sobie padać. W międzyczasie jadąc na pociąg jemy obiad: dwie bułki z serem i paprykarzem, kilka wafelków i kakao z litra mleka – na trzy osoby. Widoczny brak Wandy na wyjeździe 🙂

Na koniec skrócik przez pole, na którym nawet fat utknął na chwilę.

Nooo, kolejarze nie będą zadowoleni.

Na koniec jeszcze padał grad, a my wraz ze złą chmurą opuściliśmy pociągiem Rębusz.

Trzeci weekend z rzędu pod namiotem, w listopadzie, jest nieźle 🙂

Komentarze

komentarzy