TRIP 411, czyli do Siekierek po starej linii kolejowej

Jedziemy rowerami na TRIP411, pieszy rajd byłą linią kolejową na odcinku Godków-Siekierki. Swoją nazwą nawiązuje do linii kolejowej nr 411, która funkcjonowała na tym odcinku do 1991 r. Aktualnie na trasie po byłej linii kolejowej 411 prowadzony jest proces przygotowania budowy – trasy rowerowej nr 20 – Trasa Pojezierzy  Zachodnich na odcinku Siekierki-Trzcińsko i dalej w kierunku Pojezierza Drawskiego.

Wyruszamy jak zwykle ostatnim pociągiem (22:45) do Chojny, aby dalej rowerami po nocy, na skróty przez pola dotrzeć do wypatrzonej na mapie polany z wiatą, która znajdowała się na północnym skraju Jeziora Jeleńskiego. I znowu trafiamy na błoto, całe mnóstwo błota, więc po jakimś czasie przekonujemy Grelusa aby jednak zjechać na asfalt, bo każda godzina skrótów więcej, to godzina snu mniej. A niestety rano trzeba będzie wstać.

Namioty rozbiliśmy pod wiatą, więc nie było słychać, jak od rana padał deszcz.

Najpierw pojawiły się Łabędzie, a po jakimś czasie jeziorem płynęły… Dziki 🙂  Szły ścieżką dookoła jeziora, ale na ich drodze niespodziewanie zjawili się ludzie z psem, więc i one zrobiły mały skrócik.

Sobota miała być deszczowa, mocno deszczowa. Worki foliowe plus stare wodoodporne skarpetki miały zapobiec mokrym Grelusowym stopom.

Po drodze do Godkowa odwiedzamy Brwice.

Celem był najstarszy w Polsce okaz Mamutowca Olbrzymiego.

Z Brwic jedziemy do Jelenina.

Droga tego dnia była dość wymagająca.

W oddali na czubku drzewa siedział dumnie Bielik.

Do Godkowa, skąd startował TRIP 411 dojeżdżamy w momencie gdy ekipa wyrusza na szlak, więc w zasadzie w najlepszym możliwym czasie 🙂

Rowery na tory!!!

Trochę pojeździliśmy, no może Grelus trochę więcej, trochę popchaliśmy i dotarliśmy do Przyjezierza, gdzie zaplanowany był pierwszy postój.

Było spore ognisko, a do tego jakby przestało padać, albo przynajmniej padało dużo mniej.

Szyna z 1891 roku pochodząca z rozbieranego odcinka pomiędzy Godkowem a Siekierkami.

Z Przyjezierza kierujemy się polną drogą do Starego Objezierza, gdzie w tamtejszej świetlicy zaplanowany był kolejny postój.

Dostaliśmy zupę, pączki i ciasto, pogadaliśmy z uczestnikami rajdu, który ze względu na trudne warunki atmosferyczne został tutaj zakończony z obawy, o nikłe szanse na dotarcie przed zmrokiem do Siekierek.

My jednak pojechaliśmy dalej, bo przed Gozdowicami mieliśmy zaplanowany nocleg. Droga z Nowego Objezierza do Klępicza nie była jeszcze taka zła.

Nieco ciekawiej było do Żelichowa.

Ale droga jak to droga zweryfikowała nasze plany, więc biwak zorganizowaliśmy koło Kruszarni.

Przede wszystkim chodziło o kawałek dachu nad głową, który chronił nas podczas rozpalania ogniska przed padającym śniegiem. Tydzień temu mieliśmy pierwszy mróz, a teraz pierwszy śnieg. Chyba idzie zima. Mimo, że dzień był dość ciężki, to ognisko pozwoliło nam odpowiednio ogrzać się i wysuszyć wszystkie ciuchy. Morale wróciło do wysokiego poziomu. Jedynie Alaska poszła spać do namiotu, gdzie w moim śpiworku miała cieplutko jak w domu.

Rano odgarniamy popiół i rozpalamy je na nowo, co by było cieplej podczas robienia śniadania.

Wojtek z Wandą jeszcze dosuszają swoje buty.

Pogoda w niedzielę była na nasze szczęście zupełnie odmienna 🙂

Pozostałości po Kruszarni.

Zaczynamy od skrótów.

A Wanda od bliskiego spotkania z glebą.

Wojtek prowadzi nas na punkt widokowy, abyśmy z 54 mnpm mogli z góry obejrzeć oba mosty.

Było warto.

Udając się do ruin młyna mija nas w oddali stadko Jeleni, tak na oko z 50 osobników. Nawet gdybyśmy ich nie zauważyli, to po około minucie byśmy je poczuli.

Ruiny młyna.

Tuz obok znajduje się nasza linia kolejowa, którą będzie przebiegał szlak rowerowy.

No i stało się, Wojtek w końcu złapał gumę. Trzy kolce przebiły się przez oponę, ale na szczęście tylko jeden uszkodził dętkę.

Jedni łatają dętkę, inni robią obiad.

A jeszcze inni mają czas na zabawę 🙂

Miejsce w którym można się przebić na nasyp jest wyjątkowo ładne, znajduje się tutaj wodospad i to dużo większy niż ten koło Zatoni Dolnej.

Chwila nieuwagi i Alaska podczas zabawy rozprawiłaby się z Wojtka nóżką do Fata.

Wjeżdżamy na tory i jedziemy w kierunku Siekierek.

Wojtek idzie na zwiedzanie mostu.

Odpoczywając przy moście dokonujemy rewizji naszych planów. W Siekierkach zjeżdżamy koło Kościoła pw. Matki Boskiej Częstochowskiej z głównej drogi i jedziemy lasami do Morynia.

A w lesie spotykamy taką oto piękną szutrówkę.

Dalej przez Moryń Dwór docieramy do Morynia. Powiatowa droga asfaltowa 🙂

Jeszcze tylko szlakiem do Gądna i potem powolutku na dworzec, aby nie czekać zbyt długo na peronie na pociąg.

Ciężki wyjazd, ale fajny. Nie obyło się bez strat: jedno lusterko, opaska na głowię i psie szelki. No i tym razem chyba także przeszliśmy samych siebie w ilości rzeczy których nie wzięliśmy, ale skoro daliśmy radę bez nich, to może nie są takie niezbędne. Na przykład zapięcie do roweru, waży ponad kilogram, a na taki dwudniowy wypad z noclegami w lesie nie jest konieczne. Ale za to trzeba będzie chyba skombinować śpiwór dla Alaski, bo inaczej w naszych jest piaskownica.

Komentarze

komentarzy