Iński Park Krajobrazowy

Skoro miała do nas zawitać na weekend „bestia ze wschodu” to dobrym zwyczajem było przywitać ją na rowerach. Tym razem wybór padł na Iński Park Krajobrazowy, który tydzień temu mieliśmy okazję odwiedzić podczas spotkania z koleżanką Natalią 🙂

Startujemy w sobotę rano z Sokolińca (no jeżeli 11 to jeszcze rano) i na początek polną drogą jedziemy w kierunku Recza, a następnie czerwonym szlakiem pieszym do miejscowości Rybaki.

Może nie są to metrowe zaspy, ale w końcu zima na całego i to całkiem niedaleko Szczecina 🙂

Tym razem nie trzymamy się kurczowo lasu, ale sporo jedziemy przez pola, które oferują nam bardzo ciekawe widoki.

Droga niby już przejeżdżona, ale i tak nie było łatwo.

Narzekałem ostatnio na brak zwierzyny w lasach… a tu okazuje się, że całe mnóstwo jest właśnie na polach.

A było to tak: Wanda uważaj!!!

Coooo???
Już nic kochanie 😉

I do tego jeszcze całe kolonie ptaków.

Tutaj królowały Gęgawy.

Stary Młyn w dolinie Iny. Kiedyś mieliśmy okazję zjeść tutaj pyszną rybkę, a nawet przespać się pod namiotem. Młyn póki co, ciągle nie jest odpowiednio zagospodarowany.

Kawałek dalej, po przekroczeniu Iny, znajdują się ruiny kościoła. Tutaj także bez zmian.

500 metrów dalej, po przekroczeniu drogi wojewódzkiej, kiedyś znajdował się cmentarz. Ale z niego to już prawie nic się nie zachowało.

Dalej jedziemy na Bytowo, cały czas trzymając się czerwonego szlaku. Po zjechaniu z drogi wojewódzkiej przez kawałek mamy jako taką drogę, a potem się zaczyna zabawa. Stary ślad drogi zarósł, a nowa nie przejeżdżona wiodła przez pole pod grubą warstwą śniegu. No to czas na spacerek.

Kolejne stado Saren.

Jeszcze kawałek do Iny i może będzie lepiej. Pytanie tylko, czy na pewno będzie most?

Most na szczęście był, ale za to już rozsypujący się, stąd nie dziwi brak drogi do niego. Kawałek dalej możemy znowu wsiąść na rowery 🙂

W kierunku Bytowa jedziemy przesmykiem pomiędzy j. Bytowo a j. Bytowskim.

Przed tym przesmykiem był kiedyś most, na starej linii kolejowej z Dobrzan do Suliborza.

W Bytowie jedziemy zobaczyć co tam słychać w pałacu i jak idzie jego renowacja. No powoli, ale idzie 🙂

A przede wszystkim co najważniejsze, już nie niszczeje. W środku bardzo ładnie wysprzątane, kto wie może kiedyś, będzie jeszcze tętnił życiem.

Przejeżdżamy przez Folwark Bytowo Stara Mleczarnia, robimy drobne zakupy w miejscowym sklepie i dalej jedziemy czerwonym szlakiem.

Za stawami hodowlanymi, obecnie wyschniętymi, zjeżdżamy ze szlaku i kierujemy się na j. Krzemieńskie, aby w jego pobliżu poszukać miejsca na nocleg.

I znowu czekało nas pchanie rowerów.

Pchaliśmy do momentu spotkania kuligu, dzięki któremu dalej mogliśmy już jako tako jechać.

Przed samym Krzemieniem okazuje się, że złapałem kapcia. Jak to możliwe, nie wiem, ale powietrza nie było. Co prawda tylko na dole, ale znacznie utrudniało jazdę 😉 I do tego dość szybko schodziło. Mając jakieś 40 minut do zmroku i około 2 km do noclegu, decyduję się na dopompowywanie koła i dopchanie roweru do celu.

Do celu jak zwykle było nieco dalej, ale jakoś się doczłapałem. Udało się także rozpalić ognisko, choć walka była długa i nie obyło się bez użycia kuchenki. I to jest chyba główna przewaga msr nad zwykłą kuchenką na gaz w kartuszach, że możesz jej użyć do rozpalenia ogniska 🙂
Drewno które wydawało się być suche, było zamarznięte, a także nasiąknięte wodą. No ale jak zwykle udało się. Potem kolacja, zmiana dętki i po tym dość wyczerpującym dniu, przy jeszcze niewielkim mrozie można było pójść spać 🙂

Bezchmurne niebo o poranku zwiastowało ładną, ale dość mroźną pogodę. Prawie minus osiem nad ranem to może nie przerażająca „bestia ze wschodu”, bo w śpiworze nie odczuwalna, no ale po wyjściu z niego już nie było tak kolorowo. Rączki dość szybko marzły, nawet od samego trzymania aparatu.

No ale jak tu nie robić zdjęć?

Po wieczornej walce z rozpalaniem ogniska rano nie miałem ochoty na powtórkę z rozrywki, tym bardziej że śniadanie zrobione wcześniej w domu musiałem jedynie odgrzać, więc pomyślałem, że dam radę bez niego, szybko pójdzie i jakoś to będzie.
I jakoś to by było gdybyśmy poprzedniego dnia porządnie wysuszyli przy ognisku buty. No ale nie zrobiliśmy tego i rano były tak zamarznięte, że ciężko było włożyć do nich nogę, takie betonowe zimne buty, w których łatwo sobie odmrozić stopy. Wandy udało się rozmrozić przy gotowaniu śniadania na kuchence, a moje dopiero podczas wycieczki, po jakichś dwóch godzinach.

No ale dzień był piękny, więc nie miałem zamiaru się tym specjalnie przejmować, raczej rozglądałem się za odpowiednim miejscem na kąpiel niż użalałem się na twardymi butami.

Najpierw jadąc wzdłuż jeziora Krzemienskiego kierujemy się na Ciemnik, a przed miejscowością skręcamy w drogę 50 zakrętów i obieramy kierunek Okole.

Krótki postój na miejscu odpoczynkowym w Okolu nad j. Okunie.

W Okolu koło leśniczówki zjeżdżamy ze szlaku i przez Grabnicę będziemy kierować się na Dobrzany. Znowu czekała na nas widokowa droga przez pola.

Do Dobrzan jedziemy już po asfalcie… no prawie po asfalcie 🙂

W Dobrzanach kierujemy się do parku nad rzeczką Pęzinką.

Wanda liczyła na przekroczenie rzeczki i jakieś skróty. No i się nie przeliczyła 🙂

Skróty wyprowadziły nas na wschodnią stronę j. Szadzko, nad którym tworzymy na szynko posiłek. I znowu błąd, bo zatrzymanie się na kilkanaście minut to nie jest dobry pomysł. A trzeba było wziąć z domu termosy na zupę, której można było nagotować na ognisku i mieć od ręki ciepły i rozgrzewający posiłek. No ale zima u nas tak rzadko, że o niektórych rzeczach się zapomina.

Za Szadzkiem wjeżdżamy na zielony szlak, którego będziemy trzymać się aż do samego Sokolińca.

Na koniec znowu małe tournee po polach, które wyglądały niczym białe pustynie.

Słońce zaczęło zachodzić a temperatura powietrza spadać, więc trzeba było czym szybciej czmychać do domu.

Wraz z zachodzącym słońcem docieramy do boiska Sokoła Sokoliniec gdzie zostawiliśmy samochód, pakujemy graty i wracamy do domu.

W końcu jakiś normalny zimowy weekend pełen śniegu, słońca, ujemnych temperatur i nowych doświadczeń 🙂

Komentarze

komentarzy