Pojezierza Drawskiego ciąg dalszy

Kolejny weekend na rowerach, a my znowu lądujemy na Pojezierzu Drawskim. Tym razem sami będziemy sprawdzać się z panującymi warunkami atmosferycznymi, tym bardziej że zapowiadają niezłe mrozy i odczuwalność na poziomie minus 20 stopni C.

Na początku miał być szybki dojazd na miejsce noclegowe korzystając z jeszcze świecącego słońca, ale było tak ładnie, że ciężko było oderwać się od aparatu 🙂

Zima w była piękna, ale martwiła nas jedna rzecz, że ośnieżone i zamarznięte były niemal wszystkie gałęzie na drzewach, co oznaczało, że będziemy mieli problem ze znalezieniem jakiegokolwiek w miarę suchego drewna na ognisko.

Ale dookoła było tak ładnie, że nie zamierzaliśmy się tym za bardzo przejmować.

Słońce już ledwo nad horyzontem.

Hmmm, znajome miejsce z ostatniej wycieczki, tyle że wtedy Wanda sprowadzała rower, a teraz przy gorszych warunkach na drodze jechała jak gdyby nigdy nic, no bo skoro spod warstwy śniegu nie widać lodu, to czym się martwić 🙂

Wieczorem odpalamy ognisko z czym poszło nam całkiem dobrze i sprawnie, a potem zaczynamy gotowanie. Na dzień dobry na patelnię wjeżdża tofu w specjalnej zalewie oraz wege kiełbaski, potem makaron arrabiata, a na koniec gotowanie zupy cebulowej na następny dzień. Taki zwyczajny wieczór przy ognisku 🙂

Prognoza mówiła o kilku stopniach mrozu a tymczasem rano na termometrze było prawie minus dziesięć stopni, mniej więcej tyle ile miało być tej najmroźniejszej nocy. No to mamy to już za sobą. Mimo że śpimy w letnim namiocie to dzięki dobrej izolacji od podłoża i ciepłemu śpiworkowi noc przesypiamy bardzo dobrze, choć mogłaby być nieco dłuższa. Jedyny problem był z wyjściem rano z namiotu i gdyby nie fakt, że wieczorem wysuszyłem sobie przy ognisku drewno na rano, to nie wspominałbym tego poranka za dobrze. A tak było jak zwykle, miło ciepło i przyjemnie 🙂

Spaliśmy koło wiatki w środku lasu. Nad ranem odwiedził nas mocno zdziwiony jakiś leśnik albo inny myśliwy, pokręcił ze zdziwieniem głową, chwilę pogadaliśmy i życząc nam miłego wypoczynku, zadowolony z tego że ktoś korzysta z tych miejsc pojechał dalej.

A tymczasem sytuacja w namiocie przedstawiała się następująco 🙂

Przy wiacie jest zejście do pobliskiej rzeczki, ale skoro tyle śniegu dookoła (do zmywania naczyń) to się tam nie pofatygowaliśmy.

Prognoza mówiła o mroźnym, ale słonecznym dniu i sprawdziła się 🙂

Jedziemy przez las w kierunku Cieszyna.

Dopiero nam sam koniec wpadamy na asfalt, który tylko w niektórych miejscach wystawał spod warstwy śniegu.

Gęsia Łączka nad jeziorem Siecino, przed samym Cieszynem.

Cieszyno to zachodniopomorska wioska turystyczna, w której głównymi atrakcjami są kościół szachulcowy i neorenesansowy pałac wybudowany w II poł. XIX w.

Równie piękna jest również Rezydencja Stary Dworzec przy ścieżce rowerowej łączącej Złocieniec z Połczynem Zdrój.

Jedziemy kawałek ścieżką, a potem odbijamy na Głęboczek.

Okoliczne pola wyglądały niczym białe pustynie.

Przed samym Głęboczkiem, zjechaliśmy na plażę nad jeziorem Krosino w celi zrobienia przerwy obiadowej.

W lesie kilka stopni mrozu, a tutaj na słońcu termometr zwariował i pokazał 9 stopni na plusie. W końcu przerwa obiadowa na której nie zmarzliśmy 🙂

Kolejny punkt na naszej trasie podróży to młyn w Głęboczku.

Niby ciągle w takim samym opłakanym stanie, ale jakoś mam wrażenie jakby zaczął składać się do środka.

Dalej drogami przeciwpożarowymi pomiędzy jeziorami Krosino i Wilczkowo pojechaliśmy w kierunku Złocieńca.

Kratownicowy most nad Drawą z przykrytymi śniegiem drewnianymi belkami.

Omijając Złocieniec chcieliśmy przejechać przez jeszcze jeden identyczny most także nad Drawą, ale ten od dłuższego czasu przejezdny już nie jest.

Dalej nad Drawą znajduje się grodzisko, które otoczone jest parkiem z całym mnóstwem pomnikowych drzew. Wjechać jednak tam nie da się , bo urządzono sobie tutaj miejsce składowania śniegu z dróg, do tego pewnie ze spor dawką soli, która spływając podczas odwilży raczej nie wpłynie pozytywnie na stan tego parku. No ale tak się u nas dba o przyrodę.

W lekkim niedoczasie, spóźnieni o jakąś godzinę jedziemy w kierunku Bobrowa.

Bobrowo niczym wioska kontrastów. Na wjeździe taki oto kościół, a nieco dalej piękny pałac. Mieliśmy jechać na nocleg nad j. Wąsocze aby następnego dnia rano jedynie wrócić z powrotem na poranny pociąg do domu. No i trochę się tego obawiałem, że jeżeli będziemy nieco „spóźnieni” to idealnie zgramy się z mającym niedługo być pociągiem do Szczecina. W zasadzie temperatura niższa niż poprzedniej nocy nie będzie, no może jedynie wiatr może mocno obniżyć jej odczuwalność (ale raczej nie w lesie), dodatkowo prognoza pochmurnego jutrzejszego dnia i nasze lenistwo skłoniło nas aby już teraz wsiąść do ciepłego pociągu 🙂

To była piękna wycieczka, choć dość wymagająca. Pomijając jazdę po oblodzonych drogach, to jednak do nocowania pod namiotem w takich warunkach trzeba być dobrze przygotowanym, zarówno sprzętowo jak i mentalnie, bo przecież ognisko samo się nie rozpali, tak jak i rano śniadanie samo także się nie zrobi 🙂

Komentarze

komentarzy