Z Jastrowia do… Jastrowia

Tym razem na wycieczkę wybraliśmy się w okolice Jastrowia, czyli jakby to powiedzieć do Zbysza na dzielnicę. Plan układała Wanda, więc miało być jak zwykle: dużo lasów, odcinków specjalnych i do zaliczenia wszystkie górki napotkane po drodze.

Zaczęliśmy z Jastrowia i żółtym szlakiem pojechaliśmy w kierunku j. Jastrowskiego.

Pierwsze napotkane jezioro po drodze – j. Małe.

Gdy okazało się, że jest most pomiędzy kolejnymi jeziorami (Środkowym i Wielkim) postanowiliśmy w celu małego wydłużenia trasy objechać j. Jastrowie Wielkie.

Na obiad nietypowo był budyń. Mieliśmy nadmiar owoców więc trzeba było zacząć je konsumować.

Cały czas jechaliśmy żółtym szlakiem wzdłuż jeziora Jastrowskiego i Gwdy.

Trzeba przyznać, że niektóre odcinki specjalne były dość wymagające.

Przy jednym ze zjazdów do jeziora na wysokości Gwdziańskich Mechowisk napotkaliśmy całkiem fajne miejsce odpoczynkowe, z wiatką, ławeczkami, śmietnikiem i miejscem na ognisko. No ale byliśmy tu ponad godzinę za wcześnie.

Szlak nieco odbił od rzeki, miał zupełnie inny przebieg w terenie niż ten zaznaczony na OSM.

Na nocleg postanowiliśmy jednak wrócić nad rzekę.

Hamak w końcu wrócił do łask.

A wieczorem, jak to wieczorem, ognisko i gotowanie.

Do szlaku wróciliśmy idąc wzdłuż rzeki.

Tak, to była taka trasa, jaką Zbyszek lubi najbardziej 🙂

W końcu dotarliśmy do Elektrowni Wodnej Podgaje.

Dalej póki nic się nie zmieniło, na północ wzdłuż Gwdy, tylko chwilowo bez szlaku.

Po drodze minęliśmy stanicę harcerską w Podgajach. Pewnego roku byłem tutaj na obozie organizowanym przez Pocztę Harcerską Szczecin II. Oj byłoby co wspominać.

Miłośnicy dwóch kółek są wśród nas.

Odbiliśmy od rzeki i skierowaliśmy się na j. Leśne.

Dookoła niego wiedzie ścieżka edukacyjna z kilkoma miejscami do odpoczynku. Była też plaża, więc postanowiliśmy ze Zbyszkiem wykąpać się, w ramach powolnego zakończenia sezonu na morsowanie.

Kolejnym punktem programu były ruiny młyna nad rzeką Czarną.

Ale dużo ciekawszy był sam przejazd, czasami przejście wzdłuż rzeki i jej wysokiego brzegu.

Jak już opracowaliśmy ze Zbyszkiem plan przeprawy na drugą stronę, to Wanda wybiła nam go z głowy, bo przecież dalej czekały na nas kolejne niespodzianki.

Wiosna!

Niedaleko dk 22 na kajakarzy czeka mega odcinek specjalny. Na pieszych i rowerzystów także, bo przez kilka zwalonych drzew także musieliśmy się z trudem przedostać.

My chcieliśmy wpław, a tymczasem Wanda prowadziła nas do mostku nad rzeką.

Potem jeszcze kółeczko po kolejnej ścieżce edukacyjnej i pojechaliśmy do Lędyczka, aby uzupełnić zapasy wody zanim zaczniemy szukać noclegu.

Nocleg znowu nad rzeką, tym razem nad Debrzynką. Tym razem w kotle pichciła się złota zupa soczewicowa. Niby miała być na dwa dni, a my znowu opitoliliśmy kociołek zupy w jeden wieczór.

Korba chyba dawała nam do zrozumienia, że powinniśmy już jechać.

No więc na początku lasem wzdłuż rzeki, tak zwaną ścieżką zdrowia przez licznie powalone drzewa.

Kierunek Brzuchowa Góra, trzymając się czerwonego szlaku.

Krzywa Wieś.

Na cmentarzu powstało Lapidarium z zebranych pozostałości po niemieckim cmentarzu.

W drodze na Brzuchową Górę 2085 m n.p.m.

Po drodze na górę odkryliśmy żółty szlak rowerowy, więc postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda w terenie.

Generalnie jechało się dobrze, tylko znaków nie było widać.

Pomiędzy Krzywą Wsią a Józefowem natrafiliśmy nie przez przypadek na kolejne pozostałości po starym niemieckim cmentarzu.

Starczy tych lasów, czas zażyć więcej słoneczka… i wiatru 😉

Miejsca na obiad postanowiliśmy poszukać gdzieś nad wodą. Czerwonym szlakiem dojechaliśmy do Rezerwatu Uroczysko Jary, po czym odbiliśmy na j. Górzne.

Górki, cały czas górki.

Wieża widokowa nad jeziorem.

Tak, do było bardzo dobre miejsca na obiad i dłuższy odpoczynek.

Dalej pomiędzy kolejnymi jeziorami pojechaliśmy w kierunku Piecewa.

Zbyszek odbił na Piecewo i dalej do domu, a my po nasypie kolejowym pojechaliśmy do wiszącego mostu kolejowego nad Gwdą.

Po wysadzeniu go nieco się przechylił ale ciągle jest mostem i niezłą atrakcją turystyczną.

Po nasypie kolejowym wróciliśmy do Jastrowia i po zatoczeniu pętli mogliśmy udać się do domu, po tym dość mocno męczącym weekendzie.

Komentarze

komentarzy